Nieprofesjonalna interwencja policjantów z Mysłowic miała miejsce 21 listopada, w szpitalu w Katowicach.
Powodem przyjazdu policji do szpitala stał się kierowca, który stracił panowanie nad samochodem i uderzył w betonową barierkę. Przed przyjazdem do placówki medycznej stwierdził, że miał kontakt z osobą zakażoną COVID-19. Dlatego też 34-latek trafił po przyjeździe do izolatki.
Karetce towarzyszyła policja, której późniejsza interwencja była daleka od profesjonalizmu.
Niestosowne zachowanie policji
Mundurowi przyszli na izbę przyjęć i poprosili o kontakt z lekarzem dyżurnym. Zażądali, by ten pobrał i zbadał krew 34-latka pod kątem alkoholu. Lekarz odmówił, tłumacząc, że najpierw musi przebadać pacjenta.
Po tych słowach, policjanci weszli do izolatki i osobiście zażądali pobrania krwi. Istnieje jednak wersja, która mówi, że to lekarz wszczął awanturę.
Nasi ludzie uprzedzili go, że popełnia wykroczenie, utrudnia czynności i zostanie przewieziony do komisariatu w celu zweryfikowania tożsamości. – mówi starszy sierżant Damian Sokołowski w rozmowie z „Wyborczą”
Pracownicy szpitala mówią jednak, że to mundurowi nie podali swoich danych ani legitymacji. Policja z Mysłowic szarpała lekarza i próbowała go obezwładnić, a potem wyprowadzić do radiowozu.
Dyżur wtedy pełnił młody lekarz, który nie był agresywny, tylko zszokowany tą akcją. Policjanci podczas szamotaniny zerwali mu z ręki zegarek. – opowiada jeden z pracowników szpitala w rozmowie z „Gazetą Wyborczą”
W związku z tym, że policjanci nie przestrzegali odpowiednio procedur wymaganych w szpitalu w czasie pandemii, izba przyjęć została zamknięta na kilka godzin. W placówce musiała nastąpić pełna dezynfekcja.