Zaledwie kilka miesięcy temu uzyskał uprawnienia ratownika górniczego. Tragedia w Pniówku była jego pierwszą akcją ratowniczą i jak się okazało ostatnią.
Tragedia w kopalni Pniówek
20 kwietnia w kopalni Pniówek doszło do wybuchu metanu. Pod ziemią przebywało wtedy kilkudziesięciu górników. Na miejsce natychmiast przybyli ratownicy. Jednym z nich był właśnie Jarosław Majerski.
Dobry i życzliwy człowiek
Rodzina opisuje go jako dobrego i życzliwego człowieka. Złotą rączkę, która potrafiła o wszystko zadbać w domu. Na Śląsk przeniósł się z rodziną kilka lat wcześniej z nowosądeckiego, gdzie pracował w firmie budowlanej. Potem pracował jako elektryk, a kilka miesięcy temu uzyskał uprawnienia do bycia ratownikiem górniczym.

Jarosław Majerski nie żyje
Nie mógł się doczekać tego, że będzie ratował ludzi. Rodzina twierdzi, że był za dobry na ten świat, dlatego też Bóg już w czasie pierwszej akcji ratowniczej zabrał go do siebie. W wyniku kolejnego wybuchu metanu w czasie trwania akcji ratunkowej kontakt stracono z pięcioma ratownikami (w tym z Majerskim) oraz z dwoma pozostałymi górnikami.

Osierocił dwóch synów
Kierownictwo Pniówki ze względu na ryzyko ponownych wybuchów zawiesiło akcję ratowniczą. Teren wybuchu, na którym pozostaje zaginiona siódemka zostanie zamknięty, najpewniej na kilka miesięcy, póki ryzyko ponownego wybuchu nie zostanie zażegane. Dopiero wtedy będzie można wydobyć pozostałe tam ciała. Jarosław Majerski osierocił dwóch synów w wieku przedszkolnym.